DUVAL
30 lat zespołu z "Czarnej"
Kiedy 25 grudnia 1970 roku stanęliśmy z gitarami w ręku w prezbiterium świątyni, Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu, by dać oprawę liturgii Mszy świętej młodzieżowej o godz. 9.00, nikt nie przypuszczał, że był to początek dzieła, które trwa do dziś.
Było nas wówczas pięciu: Leszek Iwanicki, Ryszard Mielewczyk, Zbyszek Tomczak, Bogdan Rogal i ja. Wszyscy byliśmy wtenczas jeszcze ministrantami. Z rozrzewnieniem wspominam, że graliśmy na gitarach wykonanych własnoręcznie, podłączonych do radia, które było własnością naszego, ks. Gerarda Kleina, a perkusję stanowił pożyczony od harcerzy werbel, ustawiony na taborecie, zakrytym przez siostrę Otylię (zakrystiankę) kawałkiem płótna. Pierwszą pieśnią, którą zaśpiewaliśmy była kolęda "Wśród nocnej ciszy", a Mszę świętą sprawował ks. Paweł Baranowski - ówczesny proboszcz parafii "Na Czarnej" - bo tak zwyczajowo nazywana jest wrzeszczańska kolegiata. Wiedząc o tym, że jest we Francji ksiądz, który śpiewa piosenki religijne przy akompaniamencie gitary i że nazywa się Aime Duval, postanowiliśmy nasz zespół też nazwać - "DUVAL".
Służenie muzyką bardzo się nam spodobało i postanowiliśmy przedłużyć je na inne okresy roku liturgicznego. Mimo, że odeszli od nas Bogdan Rogal i Ryszard Mielewczyk uznaliśmy, iż będziemy trwać w tym dziele we trojkę - i tak już pozostało.
Kiedy zastanawiam się nad istotą tej swoistej "długowieczności" zespołu, warto podkreślić, że od samego początku, śpiewane przez nas utwory, które w większości są kompozycji własnej, zawsze jednak traktowane są jako modlitwa. W doborze odpowiedniego repertuaru, bez wątpienia procentuje wieloletnia służba ministrancka, która wyczuliła serca na to, co w Kościele jest najważniejsze. Od początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że muzyka, jakakolwiek by nie była, jest wyłącznie oprawą Eucharystii, co sprawiło, iż konsekwentnie staraliśmy się, aby podczas Mszy świętych w śpiewie aktywnie uczestniczyli wierni. Z czasem, również dzięki wyświetlanym na ekranie w prezbiterium przeźroczom, udało się doprowadzić do tego, że przy akompaniamencie gitarowo-perkusyjnym wierni w naszej rodzinnej parafii śpiewają wszystkie pieśni.
Coraz częściej byliśmy też zapraszani przez inne wspólnoty parafialne, by przekonywać, że muzyka gitarowa nie musi wcale denerwować ludzi starszych, że może być inspiracją do podjęcia osobistej modlitwy i refleksji. Konsekwencją tego była coraz rzadsza obecność w rodzinnej parafii, zaś podróże były coraz dłuższe.
Przełomem w działalności koncertowej było zaproszenie przez placówkę Polskiej Misji Katolickiej we Frankfurcie nad Menem, dokąd udaliśmy się pod koniec 1984 roku. Później, niejako z rozpędu, przez kilkanaście lat odwiedzaliśmy niemal wszystkie parafie polskie na terenie Niemiec.
Każdy wyjazd, każde spotkanie z wiernymi, niezależnie od tego, czy łączył się z koniecznością pokonania dalekiej drogi, czy było to na miejscu, stanowiło dla nas swoiste przeżycie i dostarczało odmiennych wrażeń i było także szczególnym doświadczeniem bogactwa Kościoła Chrystusowego.
Spoglądając ponad trzydzieści lat za siebie, nie sposób zapomnieć o ludziach, którzy swoją życzliwością i zaufaniem pomogli nam nie tylko zaistnieć, ale nade wszystko trwać na drodze muzycznej posługi w Kościele. Byli to przede wszystkim kapłani pracujący we Wrzeszczu, których choć dziś już nie ma między nami, to w sercach pozostaną jako wierni przyjaciele, gotowi wesprzeć dobrą radą.
Podobnie ciepłą atmosferę wokół zespołu "Duval" roztacza aktualny opiekun zespołu, proboszcz kolegiaty Najświętszego Serca Jezusowego we Wrzeszczu, ks. prałat Mikołaj Samp.
W historię zespołu na trwałe wpleciona jest także postać pallotyna, ks. Władysława Ciastonia, którego drodze duszpasterskiej od Wadowic, poprzez Ząbkowice Śląskie, Przedborową, Samsieczno czy Bobolice, towarzyszyliśmy przez wiele lat. Dziś ks. Władysław, którego nazywaliśmy ciepło wujciem, spoczywa na cmentarzu w Otwocku i jak tylko jest to możliwe, staramy się odwiedzać jego grób.
Trudno też nie wspomnieć o spotkaniach z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, czy to podczas koncertu w Rzymie, w październiku 1991 r. wyśpiewanego na Placu Farnese w ramach oficjalnych uroczystości z okazji 600-lecia kanonizacji św. Brygidy, czy podczas audiencji prywatnej w roku 1998. Wówczas to, kiedy dawałem Papieżowi płyty CD z naszymi piosenkami i próbowałem tłumaczyć, że są tam utwory nagrane przez najstarszy zespół gitarowy w archidiecezji gdańskiej, Ojciec Święty spokojnie wysłuchał i odpowiedział... - wiem, "Duval".
Trochę żałuję, że niemożliwe jest już dziś odtworzenie wszystkich zdarzeń towarzyszących życiu zespołu, gdyż zapiski kronikarskie rozpocząłem dopiero po roku 1981. Ale i ten materiał, zebrany w dziewięciu opasłych segregatorach wymaga czasu, by móc go dokładnie przeanalizować, który komuś w przyszłości może się przyda.
Nie ukrywam i tego, że ogromną radość i satysfakcję sprawiają swoiste iskierki dobra, których doświadczamy np. wówczas kiedy spontanicznie podchodzą do nas wierni, by podzielić się swoimi spostrzeżeniami, przemyśleniami, albo, jak było niedawno podczas koncertu w Częstochowie, podjeść, by uścisnąć dłoń. Są również listy od osób, które przed laty spotkały się z nami, a dziś jako dorośli chcą podzielić się wspomnieniami, a o tym, że diwale jeszcze grają dowiedzieli się np. z Radia Maryja. Z jednego z takich listów (zachowaliśmy go w kronice), który otrzymaliśmy w ubiegłym roku, dowiedzieliśmy się, że po jednym z naszych koncertów w roku 1974, w parafii w Przedborowej koło Ząbkowic Śląskich, młodzież założyła zespół muzyczny, który śpiewał nasze piosenki i nazwał się "Lavud", jako odwrotność "Duval". Trudno w takiej sytuacji się nie wzruszyć.
Podobne uczucie towarzyszyło innemu doświadczeniu. Przed trzema laty, kiedy drugi raz gościliśmy w polskiej parafii w Bremie, po Mszy świętej podeszła do nas nieznajoma kobieta i dziękowała za piosenki. Okazało się, że piosenek tych chętnie słuchał podczas jazdy w samochodzie jej mąż, który wcześniej obojętny wobec religii i Kościoła, a nadto skażony alkoholizmem, nagle zaczął zastanawiać się nad swoim, i swoich najbliższych życiem. Mężczyzna ów przeżył swoiste nawrócenie i zerwał z nałogiem.
Rzecz jasna, nie ma tu żadnej zasługi z naszej strony, ale cieszy fakt, że Pan Bóg działa również w ten sposób, posługując się nami.
Trudno takie zdarzenie komentować, jedynie wypada zamilknąć i pochylić z wdzięcznością głowę wobec Bożej miłości.
Bogusław Olszonowicz